Uwaga: Oryginalny artykuł Jarosława Wasielewskiego (link podany na dole strony) zawiera inne zdjęcia.
Do poniższego przedruku dodałem zdjęcia i skany z własnych zbiorów dotyczące mojej rodziny, tzn. Michała Kmiotka (pierwszy mąż siostry mojej prababci..), który pracował jako weterynarz w Gdańsku lecząc konie z darów UNRRA. Autor artykułu otrzymał ode mnie kopie rodzinnych dokumentów.
Jak po wojnie leczono konie z UNRRY w Gdańsku
autor: Jarosław Wasielewski
Jesień 1945 roku. Przy Nabrzeżu Szczecińskim w gdańskim porcie cumują statki UNRRA z pomocą materialną dla zniszczonego wojną kraju. Na pokładzie są konie, przysłane do Polski m.in. z Ameryki i Skandynawii. Część z nich, zanim zostanie przekazana nowym właścicielom, potrzebuje pilnej pomocy weterynaryjnej.
Utworzona przez kraje koalicji antyniemieckiej i antyjapońskiej oraz kraje neutralne UNRRA (United Nations Relief and Rehabilitation Administration), czyli Administracja Narodów Zjednoczonych do Spraw Pomocy i Odbudowy, od dwóch lat niesie pomoc państwom i regionom w Europie i Azji dotkniętym zniszczeniami spowodowanymi przez II wojnę światową. Pierwszy statek "cioci UNRRY" do gdańskiego portu wpływa 18 września 1945 roku.
Dużo koni chorych, za mało weterynarzy
Siedem miesięcy później rozładunkowi takiego statku przyglądać się będzie wicepremier Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej, minister rolnictwa Stanisław Mikołajczyk. W jego "Diariuszu" znajdzie się zapis:
"Konie amerykańskie dzikie, uciekają. Wspaniałe wielkie konie z Danii i Szwecji. Szybko się je załadowuje. Bardzo porządnie wygląda załadowanie do wagonów. Dostają konwojenta i paszę. Pasza przychodzi z Ameryki. Dużo koni chorych. Za mało weterynarzy".
Powody, dla których koni chorych jest dużo, są dwa. Po pierwsze, amerykańskie firmy realizujące zamówienia dla UNRRY skupują zwierzęta po możliwie najniższej cenie, dostarczając "towar" zazwyczaj w bardzo złej kondycji. Do Polski przybywają więc konie zabiedzone, zarażone zakaźnymi chorobami, czasem wręcz w agonii (te, które padają w trasie, wrzuca się do morza).
Po drugie, na statkach jest ciasno, gorąco, brakuje wentylacji; statkami często miota na morzu. Po miesięcznej niekiedy podróży konie, które załadowano na statek w dobrej kondycji, schodzą z niego osłabione, poturbowane, część ze złamaniami, ranami dartymi oraz schorzeniami dróg oddechowych.
Drugie życie obozowych baraków
W porcie dokonuje się więc klasyfikacji zwierząt: pojedyncze amerykańskie mustangi i szlachetnej półkrwi konie duńskie zabierają przedstawiciele Państwowych Zakładów Hodowli Koni, zdrowe sztuki kierowane są do transportu w głąb kraju (niekiedy z postojem na sopockim hipodromie), chore zaś - pędzone (lub wiezione ciężarówkami) do Państwowej Lecznicy dla Zwierząt z dostaw UNRRA Wrzeszcz - Zaspy. Placówkę tę zaimprowizowano w barakach dawnych obozów pracy Arbeitslager Ferdinand I i II, utworzonych w latach wojny, między dzisiejszą ul. Bolesława Chrobrego a al. gen. Józefa Hallera (wówczas Aleją Roosevelta), w miejscu, w którym obecnie działa zajezdnia autobusowa GAiT.
Lecznica zajmuje się prawie wyłącznie końmi (po sąsiedzku z nią działa także "pensjonat" dla kurcząt dostarczanych przez UNRRĘ). Ulokowanie blisko portu a jednocześnie w spokojnej okolicy, dostępność infrastruktury poobozowej i bliskość pastwiska stanowią dogodne warunki dla tego typu działalności.
Jednakże lecznica boryka się z całą masą problemów: zbyt małą liczbą lekarzy i brakiem odpowiedniego personelu pomocniczego, prowizorycznością stajni, w których mieści się tylko ok. 360 koni (reszta stoi na świeżym powietrzu) oraz brakiem leków.
Praca ciężka, żmudna, niekończąca się
Konie w lecznicy są segregowane według chorób i leczone w osobnych oddziałach. W samym tylko maju 1946 roku przybywa do Polski 14 tys. sztuk, z czego 1651 trafia do lecznicy na pograniczu Wrzeszcza i Zaspy (pada 139). Łącznie w latach 1945-46 przez lecznicę przewinie się 16 496 koni chorych (padnie 2448). Niektóre konie padają zaraz po przywiezieniu do lecznicy, inne - już w głębi kraju, po aklimatyzacji. Okazuje się bowiem, że dopiero osłabione pracą rozwijają przywiezione ze sobą infekcje.
Jak podsumowuje dyrektor Lecznicy, dr A. Pępkowski:
"Z powodu warunków prowizorycznych praca stale jest ciężka, żmudna, nigdy nie kończąc się, w kurzu bądź w spiekocie słonecznej, na deszczu albo w bagnie, na śniegu lub na mrozie dochodzącym do 20 stopni."
Fragment listu Michała Kmiotka opisujący ciężkie warunki pracy i stan tysięcy koni przybyłych do Polski.
Niezastąpiona metoda gospodarska
Pracownicy jednak nie poddają się, prowadząc we własnym zakresie nie tylko prace weterynaryjne: naprawiają i urządzają baraki, urządzają okólniki, stawiają ogrodzenie, podłączają instalacje wodociągowe dla pojenia zwierząt oraz elektryczność.
W okresie największego nasilenia dostaw z UNRRY w trzech trójmiejskich lecznicach (bo druga, mniejsza, funkcjonuje w Gdyni, a trzecia, najmniejsza - w Sopocie) pracuje 11 lekarzy, jeden aptekarz, ośmiu studentów praktykantów, 15 felczerów i sanitariuszy, jeden laborant apteczny, 10 pracowników biurowych, dwóch kierowców, jeden kowal i 250 robotników.
Konie, które nie mieszczą się w lecznicy, a które potrzebują już tylko rekonwalescencji, przekazywane są okolicznym majątkom należącym do Państwowych Zarządów Nieruchomości Ziemskich. Konie zupełnie wyleczone są zaś transportowane w głąb kraju.
W miejsce koni - zajezdnia autobusowa
Od wiosny 1947 roku, w związku z końcem dostaw z UNRRY, stopniowo zmniejszać się będzie personel (trwać będą jeszcze dostawy komercyjne ze Szwecji; ostatni transport przypłynie w listopadzie). Lecznica przemianowana zostaje na Państwowy Szpital dla Zwierząt w Gdańsku.
Dr Pępkowski podsumuje:
"Ze względu na krótkotrwałość Lecznicy, nie rozbudowywano specjalnych sal chirurgicznych, ani pomieszczeń dla badań itp., gdyż położenie i teren pod żadnym względem nie nadają się na stałą Lecznicę."
Z czasem szpital zostanie zlikwidowany, po czym w kolejnych dekadach poobozowe baraki będą stopniowo znikać. W latach 70. w miejscu, gdzie działała lecznica powstanie zajezdnia autobusowa. Do czasów nam współczesnych po lecznicy nie pozostanie najmniejszy nawet ślad.
Legitymacja Michała Kmiotka, Sanitariusza z Państwowego Szpitala/Lecznicy dla Zwierząt w Gdańsku z podpisem Dr-a Pępkowskiego
Postscriptum
Polska otrzymała z UNRRY łącznie około 2 milionów ton różnych towarów za równowartość 481 milionów ówczesnych dolarów - m.in. odzież, tekstylia, chemię, leki, narzędzia, ciągniki, samochody ciężarowe, maszyny rolnicze, tabor kolejowy, paliwa, a także 140 tysięcy sztuk koni, 17 tysięcy sztuk bydła rogatego, 240 tysięcy sztuk drobiu oraz kilka milionów 5-kilogramowych paczek żywnościowych, pochodzących z niewykorzystanych zapasów wojskowych.
Dziś poza historykami i pasjonatami praktycznie nikt już o tym nie pamięta. Gdańsk nijak nie upamiętnił pomocy humanitarnej udzielonej przez społeczność międzynarodową. Tablicy pamiątkowej nie doczekał się nawet budynek dawnego Przedstawicielstwa do spraw UNRRA w Gdańsku, stojący w Nowym Porcie przy ul. Na Zaspę 53 (kamienica z zasobów gminnych, obecnie częściowo remontowana na działania społeczne).
Jedynie końcowy odcinek Nabrzeża Szczecińskiego nazywany jest niekiedy Nabrzeżem Końskim.
Jarosław Wasielewski
- badacz i popularyzator historii Gdańska, autor bloga poświęconego w całości przeszłości i teraźniejszości Wrzeszcza.
https://historia.trojmiasto.pl/Jak-w-Gdansku-po-wojnie-konie-z-UNRRY-leczono-n132173.html
Filmy!
PKF- 20/46
Tytuł pełny: Przybycie i wyładunek transportu koni z darów UNRRA
Data wydania: 1946-07-03
Czas trwania: 00:38
http://www.repozytorium.fn.org.pl/?q=pl/node/4368
PKF- 20/47
Tytuł pełny: Konie z pomocy UNRRA dla Polski
Data wydania: 1947-05-21
Czas trwania: 00:40
http://www.repozytorium.fn.org.pl/?q=pl/node/9350
Autor książki o Gdańsku Wrzeszczu, Jarosław Wasielewski z autorem strony.